Kiedy Komisja Licencyjna PZPN odwieszała Lechii Gdańsk licencję na grę w PKO BP Ekstraklasie, postawiła jeden warunek. Do 10 lutego 2025 roku Lechia Gdańsk miała zapłacić Ruchowi Chorzów pierwszą z dwóch rat za transfer Tomasza Wójtowicza. Chodzi tutaj o około 750 tysięcy złotych. Komunikat Komisji Licencyjnej mówił wyraźnie. Niespełnienie tego warunku skutkować będzie automatycznym zawieszeniem klubowi licencji na udział w rozgrywkach PKO Bank Polski Ekstraklasy w sezonie 2024/2025. Lechia za Wójtowicza zapłaciła, ale nie dość, że po terminie, to w dodatku tylko niewielką część tej kwoty. Nie możemy zatem powiedzieć, że wywiązała się z umowy. Co teraz?
Historia licencji dla Lechii Gdańsk i jej kłopotów finansowych jest dłuższa niż niejedna południowoamerykańska telenowela. Dopiero co odwieszono licencję, podtrzymując przy tym zakaz transferowy, a już znów trzeba tę licencję zawieszać. Dziwny jest schemat działania Paolo Urfera, prezesa Lechii, który jednocześnie reprezentuje właściciela i arabski fundusz Mada Global. Załatwia pieniądze dopiero wtedy, kiedy ktoś postawi go pod ścianą. Teraz sytuacja jest jednak nieco inna, bo Paolo Urfer znów narozrabiał, ale mając już nóż na gardle. Tym razem Szwajcar narobił problemów nie tylko sobie i Lechii, lecz także Ekstraklasie SA i PZPN.
Lechia bez licencji oznacza gigantyczne straty dla Ekstraklasy SA
Jak nieoficjalnie udało mi się dowiedzieć, umowa Ekstraklasy SA z Canal+ jest skonstruowana w taki sposób, że za każdy nierozegrany mecz Ekstraklasa SA musi zapłacić nadawcy telewizyjnemu 1,5 miliona złotych kary umownej. Za nami 20 kolejek, więc Lechia do rozegrania ma jeszcze 14 meczów. Jeśli Lechia straciłaby bezpowrotnie licencję, to Ekstraklasę SA czekałoby 14 kar po 1,5 miliona złotych każda. Matematykę zróbcie sami. To byłby potężny cios finansowy, a także wizerunkowy dla Ekstraklasy SA. Zwłaszcza że jej prezes Marcin Animucki na każdym kroku podkreśla, jak świetnym produktem marketingowym jest nasza liga. Dodaje także, że nieustannie podejmuje starania, aby generować dla ligi, czyli de facto jej klubów, jak największe przychody.
Dlatego zarządzający naszą ligą próbują za wszelką cenę Lechii pomóc wyjść z tego bagna, w którym gdańszczanie się znaleźli. Jak wspominał Tomasz Włodarczyk z portalu Meczyki.pl, ratunkiem może być dokonanie cesji na rzecz Ruch Chorzów z kolejnej transzy wypłat przewidzianej z praw telewizyjnych dla Lechii Gdańsk. Tutaj jednak też trzeba będzie wykonać niezłe wygibasy. Z nieoficjalnych informacji wynika, że część tych pieniędzy trafi do agencji ochrony Taurus. Agencja ta ma już tytuł wykonawczy ze względu na dług i w jej imieniu działa już komornik.
Czy Komisja Licencyjna ma jakikolwiek sens?
Sytuacja Lechii to też ogromny problem dla PZPN. Nie brakuje opinii, że rykoszetem na sprawie gdańskiego klubu może oberwać nawet Cezary Kulesza, i to w roku wyborczym. Jego kontrkandydatem w wyborach na fotel prezesa federacji ma być m.in. wrocławski działacz piłkarski Andrzej Padewski, który z pewnością z dużą uwagą śledzi poczynania Komisji Licencyjnej. Ma w niej zresztą swojego zaufanego przedstawiciela Dariusza Witkowskiego z Dolnośląskiego ZPN, który jest sekretarzem komisji.
Przykład Lechii doskonale pokazuje, że kluby nic sobie nie robią z przepisów i wymogów Komisji Licencyjnej. Możemy też dojść do wniosku, że do licencyjnego bałaganu mocno rękę przykłada sama Komisja. Gołym okiem widać, że niezbyt stanowczo i konsekwentnie wymaga ona od klubów przestrzegania obowiązujących przepisów lub nie sprawuje odpowiedniego nadzoru. No bo jak to jest możliwe, że Lechia latem 2024 wydaje, lekko licząc, aż milion euro na transfery, nie mając pokrycia w przychodach?
Komisja niby kontroluje, co kluby pokazują w papierach, ale przymyka oczy na to, co te kluby robią naprawdę. Przejrzałem z uwagą podręcznik licencyjny PZPN. Jednym z istotnych wymogów licencyjnych jest przedstawienie prognoz finansowych na kolejny sezon. Trzeba też wykazać realne przychody klubu i wskazać ich źródła.
Co dalej z funkcjonowaniem Lechii?
Tymczasem Lechia od samego początku przejęcia klubu przez Paolo Urfera i Fundusz ma problem z pozyskaniem sponsorów. W tym tego strategicznego. Co za tym idzie – w Gdańsku nie generują przychodów. Zaciągnęli za to samych zobowiązań transferowych na co najmniej milion euro.
Jeśli teraz ze środków należnych Lechii na koniec sezonu będzie dokonana cesja na rzecz Ruchu, a dalszą część zajmie komornik ściągający kasę dla agencji ochrony, to w istocie można dojść do wniosku, że gdański klub skonsumował już praktycznie wszystkie pieniądze należne od Ekstraklasy SA za udział w rozgrywkach. Mamy dopiero połowę lutego i za coś trzeba żyć do końca sezonu, prawda?
Z czego Lechia będzie chciała płacić piłkarzom, trenerom, pracownikom i swoim kontrahentom przez najbliższe miesiące? Wygląda na to, że nawet jeśli teraz ten pożar zostanie przygaszony, to w krótkim czasie wybuchnie następny. Być może jeszcze większy, bo zaległości wobec piłkarzy (a oni są pod ochroną licencyjną) będą wynosić co najmniej dwa miesiące. Kolejni zawodnicy będą mogli składać wezwania do zapłaty i potem rozwiązywać kontrakty z winy klubu.
Na koniec. PZPN na razie milczy z komunikatem w tej sprawie. Kierownik działu licencji Fredy Furst wczoraj (12.02), kiedy poprosiłem go o komentarz do sprawy, powiedział, żebym zadzwonił dzisiaj (13.02). Dziś niestety już telefonu nie odbiera.
Lechia ogłosiła, że jak będzie miała coś do powiedzenia, to zrobi to w odrębnym komunikacie. Wszyscy nabrali wody w usta i dają Lechii czas na załatwienie sprawy. A jego zostało już niewiele. Śmieje się zapewne tylko Paolo Urfer, bo wie, że Ekstraklasa SA i PZPN mają dużo do stracenia na tej sprawie, więc z pewnością zostanie mu rzucone koło ratunkowe.
Na szczęście dla kibiców Lechia nie rozgrywa kolejnego meczu już w piątek, ale w poniedziałek i do tego czasu sprawa powinna zostać załatwiona.